W połowie 1905 roku dwudziestosiedmioletni Robert Walser ukończył w Berlinie kurs dla lokajów. Nabyte umiejętności miał okazję wypróbować w czasie służby na zamku rodziny von Hochberg w Dąbrowie Niemodlińskiej. Podobna instytucja stała się scenerią Jakoba von Guntena, może najbardziej fantasmagorycznej powieści Walsera. Instytut Benjamenty kształtuje lokajów doskonałych. Bezmyślnych i niezdolnych do buntu, zgodnie z zasadą Odzwyczaić się od własnej natury. W gruncie rzeczy wcale nie jest jasne, czy Instytut, ów przedsionek pokojów mieszkalnych i paradnych sal życia, wciąż żyje pisze w posłowiu Piotr Paziński. Wszystko jest tu przejściowe, nietrwałe, zawieszone w powietrzu: czuwanie, jedzenie, spanie i nauka. Wszystko pogrążone we śnie: panowie wychowawcy i nauczyciele śpią albo pomarli, albo są w letargu, albo zamienili się w kamienie. Nic dziwnego, że pewnego dnia szkoła skojarzy się Jakobowi z domem umarłych. A polskim czytelnikom zmierzch i upadek Instytutu Benjamenty, a wcześniej ów osobliwy stan zawieszenia między jawą a snem oraz życiem i nieżyciem, tudzież sekrety wychowawców, starannie poukrywane w niedostępnych dla uczniów pomieszczeniach budynku, może przypominać dwie książki, których Walser znać nie mógł, ale mógł je wyśnić: Sanatorium pod Klepsydrą i Akademię pana Kleksa. Na kanwie powieści Walsera oniryczny film nakręcili bracia Quay.