Tam w kościele modli się po polsku, a w domu rozmawia po prostemu. Gdzie jest to magiczne Tam? Gdy ruszasz w wędrówkę po Grodnie z Wiktorem Szałkiewiczem, wszystko może się zdarzyć. W piątkowe popołudnie rabin obwieszcza nadejście szabatu. Ściskasz dłoń króla Stefana Batorego, a chwilę potem ubogi Żyd częstuje cię śledziem wprost z beczki. Na Wysokim Rynku grają Czerwone Gitary tak głośno, że gipsowemu Leninowi odpada wskazujący palec. Patrzysz, jak Niemnem suną do Prus Wschodnich ciężkie wiciny, idziesz dalej. Przed dworcem kolejowym widzisz tyle taksówek, że zaczynasz się zastanawiać, czy aby nie skisnąć z nudy jedni taksówkarze nie wożą przypadkiem innych taksówkarzy? Na peronie, łowiąc nozdrzami wiatr dolatujący z Polszczy, kłębi się tłum przemytników. W jednej walizce trzydzieści par banalnych kalesonów, w innej odświętne spodnie Jana Nowaka-Jeziorańskiego, w kolejnej papierosy, mydło włoskie i maść na korzonki Grodna i okolicznych miasteczek, opiewanych przez Orzeszkową i Czeczota, Mickiewicza i Kondratowicza daremnie szukać na mapie. Chyba, że mówimy o mapie pamięci Wiktora Szałkiewicza. Wtedy - owszem, wtedy tak.