"Miałem okazję zobaczyć na własne oczy tę cząstkę Afryki i jako filmowiec robiący tam film dokumentalny, i jako zwyczajny biały człowiek, Europejczyk, którego los rzucił w tamte strony". Ten fragment to początek książki "Moje senegalskie zapasy". Początek podróży, którą serwuje nam te nietuzinkowe 238 stron. To nie jest książka, która mogłaby się zacząć od słów: "Miałam farmę w Afryce u stóp gór Ngong". Jest to książka o kontynencie, który od jakiegoś czasu formuje się, w mniejszym lub większym stopniu, sam. O współczesnej Afryce, bez sentymentów rodem z przewodnika. Jest to książka o Europejczyku - doświadczonym filmowcu, twórcy robiącym w Senegalu film. Film o silnej kobiecie, trzymającej młodych, potężnych senegalskich zapaśników w ryzach, a jest nią Madame Tyson. Madame Tyson jest ucieleśnieniem mitu self - made woman. Rodząc się w USA, byłaby pierwszą kobietą prezydentem tego kraju albo wielkim graczem na giełdzie. Rodząc się w Europie, uczyniłaby z zapasów sport narodowy np. we Francji. Żyjąc w Senegalu, realizuje senegalską wersję tego snu, równie ciekawą, ale jednak inną - więc jest to również książka o różnicach. Jest to też opowieść o tym, jak ten filmowiec, Edward Porembny, musiał się nauczyć biznesu po senegalsku, aby móc tworzyć na Czarnym Kontynencie. I to z powodzeniem.